Hej 🙂 w głośnikach utwory Pawła*, które podśpiewywałam mijając góry pola lasy, ciesząc się z każdego dnia spędzonego w drodze. Poznałam wspaniałych ludzi, podziwiałam otaczające mnie zmiany – nadchodzące lato i przemijające wraz z kilometrami widoki.. i coraz wyżej podnoszone bocianie łebki (: I nawet zawrócenie na Śląsk nie jest tak bolesne, bo rower zostaje, a perspektywa „powrotu” jest prawie namacalna. Wymiany spojrzeń i wszechobecne „Dzień Dobry :)”, pod knajpiane swaty i rowerów obgadywanie. Okazało się że najbardziej mój wehikuł poszkodowały polskie drogi rowerowe, nie skróty, dziury na drogach, czy leśne ścieżki, ale szlaki rowerowe, pełne konarów piachu i błota za unijne diengi.
Podczas wyjazdu brak jakiegokolwiek urządzenia umożliwiającego kontakt z internetem zaprzepaścił mój plan blogowych aktualizacji. Dlatego zrobię to dzisiaj, po kolei post za postem od początku (;
Tak jak wspominałam kilka dni przed wyjazdem poznałam Radka, który postanowił pojechać ze mną. Przejechaliśmy razem ok. 230 km przez przepiękne tereny – chyba najbardziej zapadła mi w pamięci Gmina Dynów (choć zdążyła zaskoczyć nas nie tylko zabytkami – patrz foto po prawej 😉 Niestety okazało się że nasze wizje tego wyjazdu bardzo się różnią. Ja-chciałam stworzyć malarstwo drogi, rozmawiać, patrzeć, nie spieszyć się. On-poprawić kondycje. Od Rzeszowa pojechaliśmy pod Rzepedź gdzie spędziliśmy kilka deszczowych dni na szczycie Jawornika, a stamtąd do Przemyśla, w którym się rozstaliśmy, a w którym poczułam się się jak w domu (po powrocie z rekonwalescencji) co skutkowało namalowaniu pierwszego podróżnego obrazu na płótnie 🙂